Opowieść o dwóch duszach i tragicznej miłości trwającej przez całe millenium!
Kochali się przez tysiąc wcieleń. Zabijali w każdym z nich.
Evelyn pamięta wszystkie swoje poprzednie wcielenia. W różnych ciałach, różnych płciach. Pamięta również, że w każdym z nich została zamordowana przed swoimi osiemnastymi urodzinami przez Arden, nadprzyrodzoną istotę związaną z jej duszą. Zrozumiała już, że nie może oszukać losu.
Problem w tym, że Evelyn bardzo lubi swoje obecne życie. W dodatku w tym właśnie życiu ukochana młodsza siostra potrzebuje jej, aby przeżyć. Dosłownie.
Dlatego tym razem Evelyn nie zamierza dać się zabić. Chce w końcu złamać klątwę, zacząć żyć po swojemu i nie zakochać się ponownie. I ma na to tylko cztery dni…
RECENZJA
Evelyn i Arden – dwójka… bytów? Osób? – związanych ze sobą nierozerwalnie od setek lat. Niesieni przez wieki w ramionach swoistej klątwy, zabijają się wciąż i wciąż, bez końca. I pomimo miłości, która łączy tę dwójkę. Evelyn niejednokrotnie próbowała walczyć z przeznaczeniem, odbierającym jej życie dłońmi Arden. Jak do tej pory, nieskutecznie. Ich żywoty muszą zostać zakończone przed ukończeniem przez nich osiemnastego roku życia. Evelyn nie wie, dlaczego akurat wtedy i co się wydarzy, jeżeli przekroczą tę datę. Nie wie również, co uczynili wieki temu, że ich miłość nie może trwać, a oni sami muszą stać się swoimi zabójcami. Jej żywot to jedna wielka niewiadoma.
W życiu, które obecnie prowadzi Branwen, coś się jednak zmienia. Może fakt, iż jej czternastoletnia siostra jest śmiertelnie chora i tylko Evelyn może zostać dawczynią, daje jej dodatkową motywację do walki. Evelyn vel. Branwen nie pozwoli, by Gracie umarła. Musi tylko powstrzymać Arden wystarczająco długo…
A może w Arden też coś się zmienia, może i ono jest zmęczone nieustannym mordowaniem ukochanej osoby?
Pierwsze, co przyszło mi do głowy po przeczytaniu opisu od wydawcy, to: „ktoś już kiedyś wpadł na podobny pomysł”. Podobny, acz nieidentyczny. W tamtej książce motywem głównym był właśnie powrót, nie pamiętam jednak, czy na zasadzie odtwarzania jednego wydarzenia, czy pojawiania się w innej postaci. Mniejsza o to. Wspominam o tym tylko dlatego, że sięgając po „Nasze nieskończone życia”, byłam ciekawa, czy i w jakim stopniu dostanę literackiego tzw. odgrzewanego kotleta. Czekało mnie spore zaskoczenie, gdyż na swojej książkowej ścieżce nie natrafiłam jeszcze na tak wyjątkową opowieść.
Na początku tej recenzji dziękuję w imieniu (zapewne) wszystkich Czytelniczek i Czytelników za krótkie wyjaśnienie odnośnie do używanych form, jakie pojawiło się zaraz na wstępie książki. Mowa tutaj o głównie o Arden, któro w książce nie jest ani kobietą, ani mężczyzną, tak więc osoby zajmujące się tą pozycją musiały znaleźć jak najbardziej pasującą do treści formę. Chylę czoła i dziękuję, że już na starcie wyjaśniliście Państwo, o co chodzi!
Wracając do fabuły – któż z nas nie chciałby zakosztować miłości, która przetrwała wieki? Co prawda nikt z nas nie będzie reinkarnował z pełną świadomością poprzednich żyć, a jednak mogliśmy poczuć odrobinę tej magii dzięki Steven. Choć nie należę do grona osób specjalnie romantycznych, to wprost uwielbiam takie opowieści jak w „Naszych nieskończonych życiach”. Może dlatego, że autorka nie zrobiła z tej książki cukierkowego romansidła, w którym ciężko mówić o prawdziwych, nieprzerysowanych uczuciach. Bo i owszem, miłość jest podstawą tej historii, lecz jest to uczucie ukazane w różnej postaci – zarówno to pojawiające się między partnerami, jak i miłość do członków rodziny. Współczułam Evelyn, bo minusem przeżywania tak wielu żywotów było to, iż musiała żegnać wiele bliskich jej osób: niezliczone zastępy sióstr, braci, matek, ojców czy dalszych krewnych, których w danym życiu kochała. Niektórzy umierali przed nią, jednak znaczącą ilość „porzucała” ona, umierając. I wszystkich tych ludzi wciąż miała w sercu, nawet wiele wieków później. To chyba w tym wszystkim jest największą karą – pamiętać.
Kolejnym plusem tej pozycji jest fakt, iż książka podzielona została na rozdziały, w których Autorka zabiera nas w przeszłość i ukazuje nam życie naszego duetu na przestrzeni wieków i w różnych wersjach. Co ciekawe, choć to Arden występuje jako nieokreślony płciowo byt (raz bowiem reinkarnuje jako kobieta, a raz jako mężczyzna), to Evelyn pojawia się tu głównie jako kobieta, mimo że w jej przypadku było bardzo podobnie. Ot, taka ciekawostka.
Zakończenie zbiło mnie z pantałyku; spodziewałam się, że ta historia nie zakończy się byle jak, ale… cóż, przeżyłam delikatny szok. Spodziewałam się jakiegoś ckliwego zakończenia (tak, mimo tego, że mało ckliwości w – bądź co bądź- romantycznej opowieści), a tutaj… w życiu nie spodziewałabym się czegoś takiego. I nawet nie miałam żadnych przesłanek, by w ogóle wziąć taką opcję pod uwagę.
Czy mogę dodać coś bardziej pochlebnego? Chyba już nie. „Nasze nieskończone życia” to must read dla każdego, kto lubi romantyczne, acz nieprzesadzone opowieści z intrygującymi postaciami oraz oryginalnym pomysłem na fabułę. Polecam z całego serduszka!
Katarzyna Pinkowicz