Trzy siostry. Jeden rejs. Całe morze emocji.
Margaret Dashwood marzyła o idealnym lecie: wycieczkowiec, słońce, książki i spokój u boku ukochanej siostry i szwagra. Ale kiedy na pokład wkracza Marianne — tornado uczuć i chaosu — wszystko wymyka się spod kontroli. Rozstanie z chłopakiem, złamane serce i łzy lejące się strumieniami?
Tak, to oznacza kłopoty. Żeby uratować wakacje (i siebie samą), Margaret postanawia znaleźć Marianne wakacyjną miłość. Plan idealny… do czasu, aż sama zostaje wciągnięta w wir randkowych przygód. Bo może kurs na miłość nie zawsze prowadzi tam, gdzie się tego spodziewasz?
Zwariowana komedia romantyczna z nutą Jane Austen, idealna na wakacyjny relaks (nawet bez statku)!
Recenzja książki Kurs na miłość
Niektóre książki aż pachną latem – i choćby za oknem lał deszcz, to wystarczy kilka stron, by poczuć szum fal i ciepły podmuch wiatru. „Kurs na miłość” to właśnie taka lektura. Lekkostrawna, zabawna, ale i niosąca w sobie sporo emocji. Idealna na plażę, hamak w ogrodzie czy po prostu wieczór, kiedy chce się odpocząć od codzienności.
O czym jest książka
Poznajemy trzy siostry Dashwood: opanowaną Elinor, żywiołową Marianne i najmłodszą – Margaret, która wciąż próbuje odnaleźć siebie pomiędzy nimi. Wspólny rejs wycieczkowcem ma być okazją do relaksu i odcięcia się od problemów. Rzeczywistość okazuje się jednak zupełnie inna. Marianne właśnie przeżywa bolesne rozstanie, a Margaret wymyśla plan, by znaleźć jej nową miłość – oczywiście na statku. Nie wszystko idzie zgodnie z planem, a cała intryga wciąga również ją samą. Na horyzoncie pojawia się Gabe – technik z załogi, który szybko zdobywa sympatię czytelników i staje się ważnym elementem tej szalonej przygody.
Moja opinia i przemyślenia
Przyznam, że początek czytało mi się trochę opornie – język wydawał mi się prosty, wręcz nazbyt lekki. Jednak kiedy już dałam się ponieść, historia okazała się naprawdę wciągająca. Świetnie wypadają relacje między siostrami – szczere, czasem bolesne, ale autentyczne. To przyjemna, wakacyjna komedia romantyczna, ale też opowieść o dorastaniu, budowaniu własnej tożsamości i o tym, że więzi rodzinne bywają naprawdę skomplikowane. Margaret chwilami irytowała mnie swoim podejściem do Gabe’a, ale z drugiej strony – jej niepewność i sprzeczności tylko dodawały realizmu. Podobały mi się też barwne opisy statku i miejsc, które odwiedzają – można się poczuć, jakby samemu płynęło się w rejs.
Podsumowanie
„Kurs na miłość” to książka lekka jak morska bryza. Nie wymaga wielkiego skupienia, za to daje sporo frajdy i wprowadza w wakacyjny nastrój. Jeśli macie ochotę na coś pogodnego, z nutką romantyzmu i siostrzanych przepychanek, to będzie to strzał w dziesiątkę. Urocza, przyjemna i pełna wakacyjnego klimatu – taka, którą warto dorzucić do letniej torby z rzeczami na plażę.