Skąd się biorą sny? Kto włada morzami? Czy na księżycu żyją psy?
J.R.R. Tolkiena znamy przede wszystkim jako autora wspaniałych historii fantasy, stanowiących klasykę gatunku. Tworzył on jednak także bajki dla dzieci. Jedną z nich, odnalezioną w pozostawionych przez pisarza zapiskach, jest właśnie Łazikanty. Pomysł opowieści zrodził się, kiedy rodzina Tolkienów przebywała na wakacjach. Podczas jednej z wędrówek po kamienistej plaży pięcioletni Michael zgubił swoją ulubioną zabawkę, miniaturowego pieska z ołowiu. Mimo usilnych poszukiwań zabawka się nie znalazła, Tolkien zaś, chcąc pocieszyć syna, zaczął snuć historię, która miała wyjaśnić „tajemnicze” zaginięcie zabawki. Ta na poczekaniu wymyślona historia stała się pierwszym rozdziałem przyszłej książki.
Łazikanty to opowieść o młodym piesku Łaziku, który, zamieniony w zabawkę przez rozzłoszczonego czarodzieja, usiłuje odzyskać dawną postać i wrócić do domu. Przeżywa przy tym mnóstwo wspaniałych przygód, trafia na księżyc i dno oceanu, spotyka smoka, węża morskiego, syreny i różne magiczne istoty – krótko mówiąc, świetnie się bawi.
Z ORYGINALNYMI ILUSTRACJAMI AUTORA
RECENZJA
Maskotki, figurki, ważne zabawki z dzieciństwa mają magiczną moc. Odpychają lęki, walczą z potworami, pozwalają przetrwać ciężkie chwile. Tylko rodzic wie, jaka rozpacz kryje się za zgubieniem ukochanej rzeczy. Na szczęście mały synek Tolkiena miał wspaniałego tatę, który nie tylko rozumiał, ale też pomógł oswoić stratę, tworząc przepiękną opowieść o przygodach zgubionego pieska.
Wyobraźni nie można autorowi odmówić. Każdy chyba słyszał o jego wspaniałym świecie w dziele pełnym elfów, krasnoludów, dzielnych rycerzy. „Łazikanty” są napisane w dużo mniejszym rozmachem, ale nie można im odmówić kunsztu artystycznego. To wydanie ma dodatkowo ilustracje autora, które co prawda nie zostawiają wielkiego pola dla wyobraźni, ale pomagają „wejść w głowę” Tolkiena i zobaczyć, jak geniusz widział to, co opisywał.
Początkowo opowieść jest prosta, widać, że sporządzona na poczekaniu, na potrzeby chwili. Dopiero wraz z biegiem historii autor dokłada szczegóły, rozbudowuje fabułę i dokłada kolejne elementy do przygód psa Łazika. Wyobraźnia autora spuszczona ze smyczy prowadzi pieska przez lądy i oceany, nawet na ciemną stronę księżyca, poznaje dobro zło i wszystko pomiędzy a my wędrujemy razem z nim, uciekając przed Wielkim Białym Smokiem i każdym innym niebezpieczeństwem. Bardzo podoba mi się to, co dzięki temu stało się z książką. Zabieg ten, absolutnie przypadkowy, sprawia, że łatwo wchodzi się w książkę, akcja powoli się rozwija i nie wrzuca czytelnika w głąb od razu. Zresztą, wydaje mi się, że dla młodszych czytelników już sama zamiana pieska w zabawkę jest mocno naszpikowana emocjami i niekoniecznie należy od razu rzucać je w wir dalszych przygód. Ta powolność daje im czas na oswojenie się z sytuacją bohatera i na pytania, bo tych u młodszych będzie bez liku.
Ci, co kochają autora i znają jego inne powieści, bez trudu odnajdą nawiązania do nich w tej książeczce. Jednak ci, którzy zaczynają swoją przygodę ze światami przez niego wykreowanymi, mogą spokojnie zaczynać, brak znajomości innych tolkienowskich dzieł nie przeszkadza w lekturze, wszak to książeczka dla dzieci i właśnie je powinna bawić. Dlatego i język jest prosty i przesłanie całej opowieści. Są rzeczy trudniejsza, ale opatrzone przypisami stają się proste. Jednak nie trzeba się przy nich zatrzymywać, można płynąć z opowieścią, zresztą, są one zamieszczone dopiero na końcu, nie musimy więc przerywać emocjonującej lektury.
„Łazikanty” to specyficzna książka, niewielka, urocza. Może rozbudzić chęć sięgnięcia po więcej dzieł autora, a może być jedyną jego opowieścią w naszym życiu. I każda wersja jest piękna.